Revelin
Dotknąłem
jednego z czterech tronów, drugiego od prawej. Dotyk zimnego, szorstkiego
kamienia jakimś cudownym sposobem ukoił moje zszargane nerwy i przywrócił
spokój w umyśle. Dam sobie radę. Nie mogę być tchórzem, bo on nim nie był. Muszę być silny, jak on. Nie mogę zawieść
wszystkich tych ludzi, zwierząt i stworzeń, one przecież na mnie liczą, tak
samo jak mama wraz z ciocią Sofie.
-
Podołam – mruknąłem do siebie i oderwałem dłoń od tronu mojego ojca. – Mogę być
jak on.
Nie
pamiętam go zbyt dobrze. Jego twarz widnieje w moim umyśle niewyraźna, jakby
zamazana. Są jednak dwie rzeczy, które pamiętam: jego ciepłe, ciemnobrązowe
oczy patrzące na mnie z miłością i to, jak ćwiczył ze mną walkę na miecze.
Zawsze pozwalał mi wygrać, ale nigdy nie miałem mu tego za złe – do teraz nie
mam. Byłem tylko dzieckiem.
Kiedy
zniknął, nie wiedziałem, co się dzieje. Mama zapewniała, że niedługo się zjawi
– jednak żadne z czwórki rodzeństwa nie wróciło. Zginęli? Porwano ich? A kto to
wie?
Mimo
że miałem sześć lat kiedy wreszcie dałem za wygraną, postanowiłem jedno: chcę
być jak on. Chcę być równie dobrym szermierzem i równie dobrym władcą, co
Edmund Sprawiedliwy. Jedno z nich już się urzeczywistniło. Jednak co z drugim?
-
Wszystko będzie dobrze – powiedziałem.
-
Znowu gadasz sam ze sobą? – Drgnąłem na dźwięk wysokiego głosu. Kilka stóp ode
mnie stała trzynastoletnia dziewczyna o rozbawionym wyrazie twarzy.
-
Nie, gadam do tronu – odparłem kąśliwie. – Myślałem, że masz pomagać swojej
matce, Tamaro.
-
Nikt mnie do niczego nie zmusza!
-
Ale byłoby to przyzwoite, prawda?
-
Nie potrzebuje mnie.
Zacisnąłem
wargi i nic nie powiedziałem. Moira, matka Tamary, jest zamkową krawcową.
Pracuje naprawdę ciężko, a do pomocy ma tylko swoją nieposłuszną córkę, która
myśli, że skoro ma już trzynaście lat to jest niezależną kobietą która może
robić co chce – czyli biegać po zamku i panoszyć się jak jakaś księżniczka.
-
Zastanawiające: kiedy czwórka władców zasiadała na tronie, byli jeszcze
dziećmi, za to ty musisz czekać aż do dziewiętnastych urodzin. Czy to nie
dziwne? – spytała blondynka.
-
Ich było czworo, jak trafnie zauważyłaś, a co dwie głowy to nie jedna. Ja
jestem sam – odparłem, kierując się w stronę drzwi.
-
A może chodziło o to, żeby twoja matka miała więcej czasu na porządzenie sobie
w Narnii, co? – Tamara zmrużyła oczy. Nie było dla mnie tajemnicą, że z
jakiegoś powodu dziewczyna nienawidziła mojej mamy, lecz mimo to zawsze
stawałem się nerwowy, gdy o niej wspominała.
-
Noreen dokonała wielu bardzo dobrych rzeczy dla naszego kraju. Jak dla mnie,
mogłaby rządzić dalej – powiedziałem, idąc dalej.
-
Czyli zrzekasz się tronu? Czyżbyś się bał, że nie dasz sobie rady, Revelinie?
Przystanąłem
i odwróciłem się.
-
Strach akurat nie ma tu nic do rzeczy – odparłem i już nie reagując na kolejne
zaczepki dziewczyny, udałem się do swojej komnaty. Było mi żal Moiry. Na pewno
była rozczarowana tym, na kogo wyrosła jej córka. Jednak jest ona jeszcze
dzieckiem, może z tego wyrośnie?
***
Siedząc
na łóżku w swojej komnacie, patrzyłem na stój, który miałem założyć na swoją
koronację. Spędziłem kilka godzin stojąc na taborecie, kiedy Moira mnie
mierzyła i kłuła szpilkami, ale patrząc na to coś zupełnie się w tym nie
wyobrażałem. Szczególnie jeśli chodziło o pelerynę w kolorze królewskiej
purpury. Nie wyobrażałem sobie siebie w roli króla.
Wyjrzałem
przez okno. Wcześniejszy deszcz ustąpił, a wiatr zaczął przepędzać chmury z nieba.
Bez pośpiechu zszedłem do zbrojowni, skąd wziąłem swój łuk i kołczan ze
strzałami, po czym skierowałem się do stajni.
-
Witaj – powiedziałem, głaszcząc moją klacz po nosie. Thema była niemym koniem,
jak wszystkie tutaj. Mówiące konie odeszły wraz z zaginięciem czwórki królów
twierdząc, że już nic ich tu nie trzyma. Zaczęły wieść żywot mustangów w
nadziei, że odnajdą umiłowanych władców.
Osiodłałem
Themę i wyprowadziłem ją. Chłodne powietrze uderzyło w moją twarz, a ja
zaciągnąłem się głęboko. Uwielbiałem taką pogodę – rześką i świeżą. Większość
ludzi nie uważała jesieni za najprzyjemniejszą porę roku – była to więc kolejna
rzecz, która się od nich różniłem.
Dosiadłem
klaczy i kawałek drogi przeszliśmy stępem, a potem kłusem, by mogła się
rozgrzać. Kiedy dotarliśmy do lasu, nauczona doświadczeniem Thema zaczęła
stąpać o wiele ciszej. Zaczęliśmy szukać zwierzyny.
Uwielbiałem
bliskość natury oraz samotność. Uspokajało mnie to i oczyszczało mój umysł.
Kiedy skupiałem się na polowaniu, wszystkie problemy związane z tym, kim
jestem, odchodziły. Byłem wtedy zwykłym młodym człowiekiem na polowaniu,
ćwiczący swoją celność. Mama mówiła mi zawsze, że odziedziczyłem tę umiejętność
po królowej Zuzannie, ale ja twierdzę, że daleko mi jeszcze do jej legendarnych
czynów – nie sądzę, bym mógł z kilkudziesięciu metrów w gęstym tłumie
przyszpilić strzałą do ściany rękaw człowieka, który właśnie chciał coś ukraść.
Tym
razem jednak nawet w lesie nie potrafiłem przestać myśleć o tym, że zostanę
królem. Bycie jedynym następcą tronu
było o tyle przytłaczające, że wcześniej królów było czworo. Władza to ich
dziedzictwo, a ja mając dziewiętnaście lat nie byłem na nie przygotowany.
Pisano
o nich księgi wychwalające lata panowania. Pisano o nich poematy, wychwalające
ich zasługi. Obrazy i portrety wisiały nie tylko w Ker-Paravelu, ale i w domach
Narnijczyków. Oni ich kochali, a po ich zaginięciu rozpaczali nie mniej niż
moja matka i Sofie. Władcy są różni, jednak ci byli wyjątkowi.
Teraz
to na mnie skupiła się uwaga wszystkich. Mają oczekiwania. Zastanawiają się,
czy podołam temu zadaniu, czy będę równie dobrym królem jak oni. A może nie
odziedziczyłem odpowiednich zdolności i okażę się patałachem? Rozczaruję ich
wszystkich i tyle. Będą mieli za złe mojej matce, na kogo mnie wychowała.
Swoją
drogą ciekawe, czy mój ojciec też się tak czuł przed koronacją. Czy cała
czwórka czuła spadającą na nich odpowiedzialność? Być może Piotr i Zuzanna tak,
jednak dla Edmunda i Łucji pewnie była to kolejna przygoda, o której będą mogli
kiedyś opowiadać. Z pewnością nie zastanawiali się nad tym, czy nie zawiodą
wszystkich poddanych. Zastanawiali się tylko, czy nie zawiodą Aslana.
Wielu
nie wierzyło w mitycznego Lwa, ale jak wspominałem, byłem inny niż reszta.
Miałem nadzieję, że i mnie odwiedzi przed koronacją, ale w głębi duszy
wiedziałem, że tak się nie stanie. Ostatnim razem Aslan ukazał się, gdy armia
Eloveny odebrała Ker-Paravel, od tego czasu nie słyszało się nawet pogłosek.
Mimo to wierzyłem, dzięki opowieściom mojej matki.
Kiedy
miałem czternaście lat, postanowiłem spytać, jak doszło do tej całej wojny.
Zabrała mnie wtedy do biblioteki i opowiedziała o wszystkim. Było dla mnie to
szokiem, bo również wtedy wyznała, kim naprawdę jest. Przeraziło mnie to. Moja
matka wiedźmą? Ale jak to? Czy ja coś po niej odziedziczyłem?
W
późniejszym czasie okazało się że tak, jednak starałem się nie używać magii,
była dla mnie sporym wyzwaniem. To nie jest męska rzecz, że się tak wyrażę. Nie
potrafię nad tym panować, więc nie chcę przysparzać sobie kłopotów, próbując.
Tak
rozmyślając, w końcu trafiłem na tereny, których zwykle nie odwiedzałem. Był to
tak głęboki las, że trudno było znaleźć jakąkolwiek zwierzynę – za dobrze się
chowała. Już chciałem zawrócić, kiedy mój wzrok przykuły jakieś ślady na poszyciu.
Zeskoczyłem z Themy, by im się bliżej przyjrzeć – były one zupełnie świeżymi
śladami jelenia. Z powrotem wszedłem na jej grzbiet i udaliśmy się tym tropem.
Wkrótce
ujrzałem coś, na co nie byłem przygotowany. Przy niewielkim stawie stał biały
jeleń. Od razu wiedziałem, że jest to ten sam, na którego zamierzała polować
czwórka królów, gdy zaginęła.
Zdjąłem
łuk z pleców i wyjąłem strzałę z kołczanu, jednak uderzyłem nią delikatnie o
siodło, co zaalarmowało zwierzę. Odwróciło się, i tak szybko jak mogło,
uciekło.
Ścisnąłem
łydkami boki Themy i ruszyliśmy w pogoń. Poczułem przypływ adrenaliny niczym w
walce na miecze. Miałem jeden cel: ustrzelić jelenia, który zgubił mojego ojca
i jego rodzeństwo.
Las
tutaj był gęstszy, a jeleń obeznany w nim, więc mieliśmy problemy z dogonieniem
go. Thema parskała gniewnie, gdy drobne gałązki smagały ja po nosie – sam kilka
razy nie zauważyłem takich i odczułem to boleśnie.
W
końcu dotarliśmy do jakiejś polany. Jeleń stał spokojnie po jej drugiej
stronie. Widząc to, przyciągnąłem wodze klaczy i też się zatrzymaliśmy.
Nałożyłem strzałę na cięciwę i uniosłem łuk. Wycelowałem.
W tym momencie jednak uświadomiłem sobie, jak
piękne i delikatne jest to stworzenie. I jakie niepowtarzalne. Z westchnieniem
opuściłem łuk i schowałem strzałę. Jeleń spojrzał na mnie i odbiegł.
Przełożyłem łuk przez plecy i poprowadziłem Themę z powrotem. Już nie miałem
ochote na polowanie.
Kiedy
wróciliśmy, było już dawno po zachodzie słońca. Odprowadziłem klacz do stajni,
gdzie rozsiodłałem ją i umyłem, co zajęło dość dużo czasu. Nie byłem więc
zdziwiony, że matka była bardzo zdenerwowana.
-
Dzień przed koronacją. Co ty sobie wyobrażasz? – spytała.
-
Chciałem się zrelaksować – odparłem. - Możesz wyjść z mojej komnaty?
-
Nie, nie mogę. Nie miej mi za złe tego,
że się martwię.
-
Ale już jutro będę królem, tak? Czyli jestem dorosły. Umiem sobie poradzić.
-
Twój ojciec też był dorosły, kiedy wyjechał na polowanie, z którego nie wrócił.
– Tym stwierdzeniem wzbudziła we mnie poczucie winy. Fakt, mogłem aż tak się
nie oddalać na chwilę przed koronacją. Poczułem się jak mały chłopiec ganiony
za przeskrobanie czegoś.
-
Od jutra nie będę tak znikać, obiecuję – powiedziałem. Moja matka się
uśmiechnęła i znów zobaczyłem, jak jest piękna. W ogóle nie dziwiłem się, czemu
ojciec się w niej zakochał.
-
W takim razie lepiej idź już spać i się wyśpij, musisz być gotów na jutro.
-
Będę – odparłem. – Dobranoc.
-
Dobranoc – odpowiedziała mi i wyszła z mojej komnaty. Mimo że zrobiłem co
powiedziała, jeszcze długo nie mogłem zasnąć. Znów rozmyślałem o następnym
dniu, o tym, czy dam radę być królem, czy nie. Dopiero po kilku godzinach,
zmęczony myśleniem, udałem się w objęcia Morfeusza.
____________________________________________
Listopad się skończył, NaNoWriMo się skończyło, ja skończyłam książkę... Teraz więc mogę się zająć moimi blogami. Prolog nie miał zbyt wielu komentarzy, ale mam nadzieję, że ten rozdział zasłuży sobie na kilka. A jeśli Was poinformowałam przez GG, a nie chcecie tego - po prostu mi napiszcie, okej?
Aż się łezka w oku kręci, czytając to opowiadanie. To wywołuje we mnie zbyt silne wspomnienia dotyczące PJ!
OdpowiedzUsuńNoreen jako matka... samotna matka. To musiało być dla niej trudne wychowywać Revelina, następcę tronu. Ale ja zawsze w nią wierzyłam!
A Revelin? Ach... Wykapany ojciec :D
Ogólnie zapowiada się kolejny hit, bo... Bo Narnia, bo Revelin, bo Noreen, bo koronacja (tam się z pewnością COŚ stanie)!
Czekam na kolejny!
Witam :) Trafiłam tu przez Rejestr Blogów i zdecydowałam, że zostanę na dłużej. Fanfcik Z Narni - to nie zdarza się często. Ale zostałam, bo widzę, że postacie są swoje, a za tymi "kanonicznymi" nie przepadam. Wkurzała mnie zawsze Łucja, Piotr, Zuzanna i Edmund. Chociaż w ostatniej ekranizacji Łucja się wyrobiła :D Ale nie o tym.
OdpowiedzUsuńRevelin wydaje się spoko... Wiesz, niewiele mogę powiedzieć po przeczytaniu prologu i rozdziału pierwszego, ale za to moją uwagę zwróciła jego matka, która chyba wciąż żyje czasami przeszłymi i strachem, że jej syna spotka to samo, co jej męża. Ale to chyba nie możliwe, bo zapewne Wielka Czwórka wróciła na chwilę do 'naszego' świata, prawda? Być może jeszcze się spotkają.
Crossover Eragona i Narnii zapowiada się całkiem ciekawie. Nie czytałam co prawda Eragona, widziałam jedynie film, ale może dzięki Tobie w końcu zabiorę się za to, kto wie, hehehe.
Styl masz przyjemny, czyta się lekko i szybko - nic tylko czekać na akcję! :D Podobnie jak osoba powyżej uważam, że podczas koronacji coś się wydarzy. Kto wie, kto wie!
Pozdrawiam i przy okazji zapraszam do siebie na Lombard Street :)